Recenzja filmu

Mój syn (2021)
Christian Carion
James McAvoy
Claire Foy

Uprowadzony

"Mój syn" przyszedł do naszych kin z doczepioną doń etykietą śmiałego aktorskiego eksperymentu. James McAvoy, który gra tutaj rolę ojca porwanego chłopca, zamiast scenariusza otrzymał ponoć
Uprowadzony
Ogołocone z ludzi szkockie wzgórza to obrazek tyleż piękny, co złowieszczy, zwłaszcza kiedy mowa o zaginionym gdzieś tam dziecku. "Czemu szukają go na jeziorze?", pyta rozgorączkowany ojciec, a kamera pokazuje bezkres zszarzałej zieleni. Bo to miejsce wydaje się równie dobre, co każde inne, zdaje się odpowiadać niemo reżyser. Pierwsze, niemalże prowokacyjnie pocztówkowe ujęcia "Mojego syna" skomponowane są tak, jakby Christian Carion nie chciał dopisać do tego równania żadnej nadziei. A jednak napięty dramat prędko się rozwiewa, bo gęsty kryminał o grubej, obyczajowej podszewce ustępuje miejsca swoistym podchodom, które prowadzą do heroicznego finału, jakiego nie powstydziłby się Liam Neeson, gdyby dano mu tutaj postrzelać.
 
"Mój syn" przyszedł do naszych kin z doczepioną doń etykietą śmiałego aktorskiego eksperymentu. James McAvoy, który gra tutaj rolę ojca porwanego chłopca, zamiast scenariusza otrzymał ponoć jedynie ogólny zarys filmu. Kolejne wolty fabularne poznawał dopiero na planie, co zmuszało go do improwizowania swoich kwestii dialogowych. Metoda ta, może i ciekawa na papierze, nie ma jednak zbyt wielkiego sensu poza sensem marketingowym. Przecież zadaniem aktora jest wiarygodnie zagrać - dajmy na to - zaskoczenie, nie musi faktycznie go przeżywać. A gdy dodać do tego, że "Mój syn" to remake francuskiego filmu pod tym samym tytułem, również wyreżyserowanego przez Cariona, pozostaje tylko zastanowić się nad celowością takiego zabiegu. Bo choć z McAvoya kawał aktora i na samej tylko charyzmie ciągnie rolę od pierwszej do ostatniej minuty, to jego wymyślane na bieżąco linijki tekstu są marnej jakości. Prowadzi to miejscami do kuriozalnych sytuacji, jakby rozmówcy byli powklejani na ekran z dwóch różnych produkcji. Niektóre dialogi aż proszą się o rozwinięcie i objaśnienie, a pewne wydarzenia pozostają boleśnie niedookreślone. Mało tego — jestem niemal pewien, że pozbawiony wiedzy o procesie realizacji filmu, zareagowałbym na wszystko chyba jeszcze ostrzej.



Nie jest to bynajmniej żadne usprawiedliwienie dla "Mojego syna", bo Carion marnuje też inne szanse. Przywiązując wagę wyłącznie do inscenizacji swojego filmowego laboratorium, gubi rytm opowieści, co scena podrzucając nam (a co za tym idzie, Edmondowi Murrayowi, ojcu uprowadzonego z kempingu syn) skrawki informacji, jakby były to, umyślnie powtórzę, harcerskie podchody. Intryga okazuje się być tyleż szeroko zakrojona, co prosta, a niektóre motywy fabularne ewidentnie służą wyłącznie popchnięciu opowieści naprzód, bez baczenia na ich sensowność. Mało kto tutaj, na przykład, korzysta z telefonu do wykonania połączenia. Nawet jeśli czyjeś życie leży na szali, wciąż pisze się SMS-y. Zawieszenie niewiary to jedna sprawa, inną jest jednak nakreślenie przez reżysera wiarygodnych zachowań postaci. Zwłaszcza jeśli próbuje się tę wiarygodność wymusić formalnym ćwiczeniem, na które decyduje się Carion.

Ale, mimo wszystko, "Mój syn" nie zasłużył wyłącznie na gorzkie słowa. Przeciwnie. Na podstawowym, gatunkowym poziomie film działa całkiem nieźle, choć przez swoje problemy tożsamościowe bywa nieznośnie toporny. Prowadzone przez Murraya dochodzenie mogłoby być bardziej zdecydowanie pociągnięte hollywoodzkim pędzelkiem, bo silenie się na niemalże dokumentalny realizm, przy całym umownym, niemalże teatralnym założeniu przyświecającym Carionowi, nie sprzyja atrakcyjności spektaklu. "Mój syn" miewa jednak zrywy: są tu momenty fantastycznej synergii między aktorem a reżyserem, kiedy McAvoy robi to, czego ten by po nim oczekiwał. Lecz trudno odeprzeć od siebie uczucie, że to wszystko tylko para w gwizdek.



Poszczególne sceny, ba, całe sekwencje bywają błyskotliwe, nawet ten dyskusyjny (bo niespodziewanie akcyjno-sensacyjny) finał trzyma w napięciu. McAvoy dźwiga zaś na barkach emocjonalny ciężar filmu, nawet jeśli nie idzie mu improwizowanie dialogów. Spomiędzy szwów tego składaka wygląda niekiedy niezła, spójna i konsekwentnie poprowadzona opowieść. Choćby dlatego warto na niego zerknąć, uprzednio jednak machnąwszy ręką na marketingowe bajania.
1 10
Moja ocena:
6
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones